Opowieści pandemiczne - rok 2020 odcinek 01

opowieść pierwsza

opowieść druga

opowieść trzecia

opowieść czwarta

opowieść piąta
Opowieść pierwsza czyli O TYM, CO W OKRESIE PANDEMII KORONAWIRUSOWEJ WYDARZYŁO SIĘ W RYMANOWIE

25 kwietnia 2020

O 16:30 spotkaliśmy się z panem Markiem pod skalniakiem: „Panie redaktorze, czy moglibyśmy pojechać do Rymanowa? Być tutaj i nie widzieć włości hrabiny Potockiej to wstyd”.
Skrzywiłem się: „Ale w samochodzie i w Rymanowie trzeba chodzić w maseczkach. Skoro jednak panu na tym zależy, to jedźmy”. Pojechaliśmy przez Osiedle Wschodnie i Klimkówkę. Pan Marek postanowił po drodze wstąpić do kościoła w Klimkówce. Przez boczną szybkę przeczytałem, że remont poddasza tego kościoła wraz z ociepleniem stropu zafundował… Wydział Środowiska i Gospodarki Wodnej w Rzeszowie! To pierwsze zaskoczenie tego popołudnia. Kiedy pan Marek wrócił, postanowiłem obejrzeć kościół, ponoć bogato wyposażony. W środku było kilkanaście osób – wszyscy w maseczkach. Ludzie popatrywali na mnie, bo byłem obcy. Musiałem tam dłużej posiedzieć niż pan Marek, gdyż zaczęło ostro lać.


W Rymanowie stanęliśmy też pod kościołem, ale weszliśmy tam tylko na chwilę, bo widok wnętrza otwartego dla wiernych był naprawdę przygnębiający: najdelikatniej mówiąc – tłoku w nim nie było. Przed wieloma laty, gdy go zwiedzałem ze dwa razy, wyglądało to zupełnie inaczej nawet w zwyczajny dzień, a nie sobotni…


Następnie poszliśmy do synagogi, jednej z najstarszych w Polsce. Po wejściu do miasta Niemcy synagogę zdewastowali, urządzając w niej magazyn zagrabionego mienia żydowskiego. Po wojnie burmistrzem Rymanowa był iwoniczanin, niejaki Penar. Chciał koniecznie synagogę rozebrać, ale skończyło się na rozebraniu dachu. Dzięki niemu w środku synagogi wyrosły drzewa.


W 1957 roku budynek ktoś podpalił – pożar dokonał reszty zniszczenia świetnej kiedyś bożnicy. W tej sytuacji można było wydać decyzję o rozebraniu synagogi, bo miejsce, na którym stoi, przy ulicy na pewno nie Pięknej dla niej, byłby znakomitą parcelą budowlaną. Zdążono rozebrać przylegające do niej murowane przybudówki, w tym babiniec, modlitewny przybytek dla kobiet, jak również część murów głównej sali modlitewnej – pozyskany w ten sposób kamień posłużył do utwardzania dróg.
Gdyby nie pan Stefański, światły konserwator zabytków z Sanoka, synagoga już by nie istniała. A tak pozostała przez kilkadziesiąt lat straszącą oko ruiną – przewodnik opowiadał o tym, gdy byłem tam po raz pierwszy na jesieni 2006 roku. Drzew rosnących na szczycie synagogi już nie widziałem, bo zostały usunięte rok wcześniej. Wtedy dobudowano też górną warstwę murów, położono dach i posadzkę, wstawiono okna i drzwi.
Ponieważ na kirkucie rymanowskim spoczywa dwóch sławnych cadyków, co roku w maju przyjeżdża do Rymanowa mnóstwo ortodoksyjnych Żydów, przede wszystkim z Nowego Jorku, z tamtejszego Związku Żydów Rymanowskich. Chyba po raz pierwszy odwiedzili oni Rymanów w grudniu 2004 roku wraz ze swoim rabinem Abrahamem Reichem, który postanowił synagogę wyremontować. Już w maju 2005 roku odbyło się w niej, w rocznicę śmierci cadyka Menachema Mendla, pierwsze od ponad 60 lat nabożeństwo, w którym wzięło udział ponad stu chasydów z USA. Kolejne prace remontowe trwają do dzisiaj – niestety i w kwietniu 2007, i w maju 2008, tuż przed przybyciem pielgrzymów do Rymanowa, „nieznani sprawcy” wybili szyby w nowych oknach bożnicy. Jeśli chodzi o cadyków rymanowskich, to za czasów cadyka Cwi Hirsz ha-Kohena Rymanowera wzniesiono w pobliżu synagogi pałac dla niego z prywatną salą modlitw i salą do studiowania ksiąg. Ten obiekt, częściowo zniszczony podczas II wojny światowej, został ostatecznie rozebrany po wojnie.

Opowiedziałem to panu Markowi, dodając, że w normalnych czasach można było synagogę zwiedzić. Pan Marek spojrzał na lekko uchyloną furtkę i zadzwonił na podany na niej numer telefonu. Okazało się, że w środku był opiekun synagogi i przewodnik po niej. Zapytał, czy jesteśmy w maseczkach i po kilku minutach wpuścił nas do wnętrza. Miał zamiar pół godziny wcześniej odjechać do Krosna, ale trzeba było zabrać się za sprzątanie, bo jakieś ptaki zabrudziły całą posadzkę odchodami i tym, z czego pod wysokim sklepieniem budowały gniazda. Wyręczyłem go w sprzątaniu, co zostało przez pana Marka utrwalone dla potomności, a on opowiadał o losie synagogi, cadykach, chasydach itp. Kiedy skończył (miał na twarzy czarną maseczkę jak Zorro), zapytałem:
– A Adam Michnik pojawia się na grobach swoich przodków Szechterów?
– Za moich czasów nie, ale wyobraźcie sobie, że był tu Robert Biedroń i brał udział wraz z Żydami w ich święcie, bo on się tu urodził!
– Z tego, co wiem, pochodzi z Krosna.
– Tak, ale przyszedł na świat w izbie porodowej w Rymanowie.
Na końcu nasz nieoczekiwany przewodnik w czasach zarazy opowiedział jeszcze ciekawostkę: obok Ściany Płaczu widać wizerunek świątyni chrześcijańskiej – malarzowi z Rymanowa coś się pokićkało. A może nie? W latach międzywojennych Żydzi rymanowscy zajmowali się przecież wyrobem dewocjonaliów, które nabywali od nich chrześcijańscy mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek!
Powiedziałbym, że bardziej pokićkało się w głowie rabinowi z Nowego Jorku – trzy nowoczesne umywaleczki do rytualnego obmycia rąk przy wejściu do zabytkowego obiektu z II połowy XVII wieku, jak również znajdujące się w środku pomieszczenia z białych płyt kartonowo-gipsowych stanowią ogromny dysonans estetyczny, bez względu na to, jakim celom służą. Zapewne po całkowitej renowacji świątyni kiedyś znikną, a te paskudne białe umywaleczki zostaną zastąpione przez mykwę, nawiązującą kształtem i kolorem do dawnej tradycji






Czas naglił, trzeba było obejrzeć kirkut, na którym pochowani są dwaj sławni cadykowie. Z zewnątrz, bo kirkut jest zamknięty. Nie mogliśmy więc obejrzeć wnętrza ohelu cadyka Menahema Mendla, zmarłego w maju 1815 roku, i jego żony Rebeki (fot. Emil Majuk, www.teatrnn.pl.), ani ohelu cadyka Cwi Hirsza, zmarłego w listopadzie 1846 roku, i jego syna Josefa.



Kirkut znajduje się w drodze ku Kalwarii Rymanowskiej, ukochanego dzieła hrabiny Potockiej. Pierwotnie Żydzi chcieli zrobić swój cmentarz na tej górze, gdzie jest Kalwaria, ale choć mieli przewagę liczebną w mieście (przed ostatnią wojną 2000 Żydów stanowiło blisko 60% mieszkańców miasteczka), katolicy nie chcieli dopuścić, żeby przeklęte parchy górowały nad miastem – nocą wnieśli na szczyt wielki krzyż i wkopali go tam, czyniąc w ten sposób tę górę dla Żydów trefną. Dlatego kirkut najduje się na wzgórzu niższym. W sensie lokalizacyjnym, bo poza odrestaurowanymi po wojnie ohelami cadyków przedstawia widokopłakiwany na pewno pod jerozolimską Ścianą Płaczu. Nie tylko na rozkaz Niemców część nagrobków wyrwano i użyto do utwardzania dróg i mostów w Rymanowie i okolicach (do tych robót zmuszano także rymanowskich Żydów), bo kontynuowano ten proces dewastacji również po wojnie; wiadomo, że cmentarz służył jako pastwisko, nie zdziwiłbym się, gdyby jakiś złośliwiec wypasał tam świnie, uważane przez Izraelitów za zwierzęta nieczyste – obok niedźwiedzi czy sępów…
Z rzadka macewy stoją w pionie, leżą w bezładzie na ziemi lub są potrzaskane. Dzięki studentom z Zakładu Kultury I Historii Żydów UMCS 100 nagrobków zinwentaryzowano i w miarę możliwości odrestaurowano. Dr Marek nie wierzy, że tych zniszczeń mogli dokonać nie tylko Niemcy; przecież Polska zawsze słynęła z tolerancji...
Odparłem, że no tak: w czasie okupacji niemieckiej chyba dwoje mieszkańców z okolic Rymanowa usiłowało udzielić pomocy miejscowym Żydom. Jeden z nich ukrywał wraz z matką swego żydowskiego przyjaciela – usłużni sąsiedzi donieśli o tym Niemcom, którzy rozstrzelali całą trójkę. Jakaś kobieta ukrywała dwoje żydowskich dzieci – sąsiad doniósł o tym Niemcom; zabili ją wraz z tymi dziećmi. Jedynie rymanowskiemu proboszczowi udało się zmienić kilkunastu żydowskim dzieciom metryki na chrześcijańskie i umieścić je w sierocińcach. Tego księdza Jana, na którego nikt z parafian nie śmiał donieść Niemcom, uhonorowano pośmiertnie tytułem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”…
– Skoro tak się tu działo, to jak wytłumaczyć fakt, że jednak sporo Żydów rymanowskich musiało okupację niemiecką przeżyć, jeśli w Nowym Jorku istnieje Związek Żydów Rymanowskich? – zapytał pan Marek.
– Pomijając emigrację za chlebem ogromnej masy ludności z terenu Galicji do Ameryki, Żydów też (np. tak znalazł się tam Dawid Rabi, rymanowski krawiec, którego syn Isidor Izaak tutaj urodzony został później laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki), to proszę sobie wyobrazić, że w getcie rymanowskim utworzonym wokół synagogi zostali zgrupowani tylko ci Żydzi, którzy nie chcieli przenieść się do radzieckiej strefy okupacyjnej – wielu z nich wróciło na swoją zgubę. Tamtych, bardziej roztropnych, wywieziono wprawdzie na Syberię, ale po 1989 roku – tranzytem m.in. przez Polskę – przedostali się wraz z setkami tysięcy swoich współwyznawców do Palestyny. Niektórzy mogli później zasilić wspomniany przez pana Związek Żydów Rymanowskich w Nowym Jorku. A tu na cmentarzu Niemcy rozstrzelali kilkudziesięciu Żydów po likwidacji getta w sierpniu 1942 roku, resztę
wywieziono do obozu pracy w Płaszowie i zagłady w Bełżcu…

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Boczną ścieżką doszliśmy od zamkniętej bramy cmentarnej akurat do pierwszej stacji Męki Pańskiej, co mogło nas zmylić, bo stara kapliczka ustawiona jest wśród nowych budynków, kontrastowo paskudnych. Akurat szły dwie kobiety w średnim wieku bez maseczek. Przy nogach gadatliwej szatynki pałętał się kundel, którego prowadziła na smyczy. Od czasu do czasy kopniakiem odsuwała go na bok. Zapytałem ją, czy to jest początek Kalwarii. „Tak, początek”. Następnie powiedziała, że poprzedni proboszcz ks. kanonik Franciszek Mróz, święty człowiek, Kalwarię podniósł z upadku, a ten nowy to geszefciarz gorszy od Żyda. „Zapłaczecie krwawymi łzami; gdy wejdziecie na górę – obok starej kaplicy Grobu Pańskiego, obitej za jego kadencji białym sidingiem, obejrzycie wielki maszt nadajnikowy telefonii komórkowej – to dzieło naszego proboszcza, który Boga na pewno nie ma w sercu, bo w innym razie nie zbezcześciłby tak tego świętego miejsca. Kupił za bezcen od chłopa 4 ary nieużytku, maszt pozwolił postawić, za dwa lata przejdzie na emeryturę i będzie mógł nadal zyski z tego masztu czerpać i jeździć sobie na wywczasy po świecie”... Wstrząsnęła się zniesmaczona. „A kto mu na to pozwolił? Burmistrz, który ma w rodzinie księdza”. Rozłożyła bezradnie ręce. „Halina, nie rozrabiaj – powiedział na zebraniu. – Wszystko odbyło się lege artis, zgodnie z prawem, a ty zajmij się lepiej pielęgnowaniem kwiatków przy Grocie Matki Bożej u podnóża Kalwarii’. Idę tam, chcą panowie zobaczyć?”. Pan Marek chciał.



„Ta piękna grota wraz z otoczeniem powstała oczywiście za czasów proboszcza śp. Franciszka. Musiałam odgrodzić trawnik łańcuchami, bo ludzie najchętniej by podjeżdżali samochodami pod samą Grotę. A otoczenie jest ważne, piękny trawnik i kwiaty. Sama z mężem muszę wywozić śmieci – butelki po wódce, puszki po piwie, opakowania po papierosach, o, kolejny pet...”. W tym momencie pomyśleliśmy z panem Markiem równocześnie: „Nie powiedziała jeszcze o prezerwatywach”, a pani Halina jakby odgadła nasze myśli: „I niech panowie sobie wyobrażą, że te ludzkie świntuchy wyrzucają zużyte prezerwatywy też!”.
Rzeczywiście kaplica Grobu Pańskiego, wybudowana na Górze Kalwarii w I połowie XVIII wieku jako wotum dziękczynne za powrót do zdrowia wojewody Ossolińskiego, zniszczona w 1944 roku podczas walk o wyzwolenie miasta i odbudowana w 1981 roku dzięki staraniom, wspominanego przez panią Halinę z prawdziwą atencją, ks.Franciszka Mroza, a później obita przez jego następcę białym sidingiem, woła o pomstę do nieba. Dlatego pan Marek ani razu nie skierował obiektywu komórki w jej stronę. Kierował ją za to w kierunku wymurowanych z cegieł za czasów hr. Potockiej stacji Drogi Krzyżowej, które też uległy zniszczeniu podczas działań wojennych roku 1944. Chyba nie wszystkie i nie całkowicie, ale zbyt krótko mieszkam w tych stronach, żeby udokumentować to nawet słowem. Zostały chyba nie odbudowane jak kaplica, lecz odrestaurowane dzięki staraniom ks. Franciszka Mroza. Pan Marek zauważył na pierwszy rzut oka, że przynajmniej dwie z tych stacji zachowały się w stanie nienaruszonym – płaskorzeźby ze scenami Męki Pańskiej, wykonane w 1876 roku w Zakładzie Meyera w Monachium, zdecydowanie wyróżniają się od drewnianych podróbek zabytkowych płaskorzeźb wykonanych współcześnie. Te oryginalne kosztowały widocznie sporo pieniędzy, skoro Pani na Rymanowie, hr. Anna Zofia z Działyńskich Potocka, wciąż utyskiwała w swoich pamiętnikach na brak pieniędzy na wykupienie kolejnych płaskorzeźb z zakładu monachijskiego do dwunastu stacji Drogi Krzyżowej. A poniżej to, co ocalało z zawieruchy wojennej:




Następnie pojechaliśmy do Rymanowa Zdroju. Na kuracyjnej trasie spacerowej nad rzeką Tabor ani żywego ducha. Tylko deszcz rozpadał się na dobre. Mimo to pan Marek zatrzymał się na chwilę przy ławeczce, na której po trudach niespokojnego życia może wreszcie odpocząć założycielka rymanowskiego uzdrowiska, hr. Anna Potocka.


W drodze powrotnej trochę się przejaśniło, więc przystanęliśmy jeszcze na kilka minut pod cerkiewką w Bałuciance, ale było już za późno na wezwanie pani Anny z domu położonego niżej przy tartaku, która oprowadza gości po cerkiewce. Pan Marek postanowił zostawić obejrzenie jej wnętrza na kolejną okazję, obszedł tylko pobliski cmentarzyk z kilkoma starymi nagrobkami łemkowskimi. Nie wziąłem tego dnia komórki – wszystkie zdjęcia do tej opowieści wypstrykał pan Marek.